Angielskiego uczę się już od jakichś 14 lat. Wiadomo, jak to w szkole - raz lepiej, raz gorzej, coraz to nowe podręczniki, zmiany nauczycieli - no nie rozwinął się człowiek zbytnio. Kiedy podejmowałam decyzję o wyborze liceum kierowałam się głównie tym, że na wybór kierunku studiów mam jeszcze czas, ale języki zawsze się przydadzą - no i wylądowałam na profilu lingwistycznym, gdzie mój poziom znajomości angielskiego znacząco się poprawił. Pozwoliło mi to zdać rozszerzoną maturę na dość dobrym poziomie i moja pewność siebie wzrosła jeszcze bardziej.
Kiedy na studiach miałam wybrać poziom lektoratu, kierowała mną głównie ambicja - najwyższy możliwy! I tak zalogowałam się na C1. Pomimo początkowych obaw, czy sobie poradzę, szło mi nawet nieźle i właściwie na żadnym kolokwium nie zeszłam poniżej czwórki.
Mniej więcej rok temu (w tak samo długie, leniwe i bezproduktywne wakacje jakimi byłyby te, gdyby nie moja 'cudowna przemiana';p) wymyśliłam, że powinnam popracować nad językami. Widząc spore postępy, rozwijając coraz to nowe możliwości i otwierając się na anglojęzyczny świat (filmy, książki, audiobooki po ang) uwierzyłam, że angielski znam już całkiem nieźle i w każdej sytuacji sobie z nim poradzę.
I wtedy nastąpiła owa wspomniana już konfrontacja z rzeczywistością.
Moja uczelnia co roku organizuje dla studentów kończących lektorat dodatkowy, nieobowiązkowy egzamin językowy na poziomie B2. Ma on być odpowiednikiem FCE, forma i poziom trudności jest ponoć taki sam. Po zdaniu egzaminu otrzymać można certyfikat (którym tak naprawdę chyba żaden pracodawca się nie przejmie, ale jak dają za darmo, to żal nie wziąć).
No i nie mogę napisać, że poszło mi jakoś bardzo źle, że nie zdałam, ale przede wszystkim - nie mogę napisać, że jestem usatysfakcjonowana wynikiem. Bo zdałam na 3+ - co uważam za osobistą porażkę. Spodziewałam się jednak, że stać mnie na więcej, że wszystkie moje wysiłki przyniosą konkretne efekty, tymczasem egzamin pokazał mi, że tak naprawdę nie znam języka lepiej od osób, które ograniczają naukę do obowiązkowego zakuwania na uczelniane kolokwia.
Może to kwestia braku talentów językowych?
Może miałam zły dzień?
Może powinnam zweryfikować metody nauki?
No dobra, dość użalania się;) Mogę się pocieszać, że sporo osób w ogóle nie zdało tego egzaminu, osiągnięcie 4 było już nie lada wyczynem i przynajmniej wiem, na czym straciłam punkty i powinnam się skupić - listening i writing (brakiem koncentracji podczas egzaminu nie mogę wytłumaczyć braków w słownictwie ani nieznajomości nieco bardziej skomplikowanych struktur gramatycznych).
No, to do roboty;)
6 komentarze:
Nie powinienem oceniać bo Twojego angielskiego nie widziałem, ale wydaje mi się, że znasz go lepiej niż myślisz.
Tą "konfrontację z rzeczywistością" nazwałbym raczej "konfrontację z danym zaliczeniem pod konkretny typ egzaminu językowego" (:
Mogę się założyć, że sam bym w tym momencie nie zdał ani FCE ani TELCa czy tego egzaminu który Ty miałaś.
Mimo to czuję się w języku dosyć dobrze - czasami piszę jakieś oficjalne pisma i codziennie skrobię na skype ze znajomymi, do tego też dosyć często rozmawiam, nikt mi nie zwrócił jeszcze uwagi, że mnie nie rozumie.
Tak "z życia" poznałem, że to właśnie umiejętność rozmowy/dogadania się jest najważniejsza.
Pamiętam, że po swojej maturze z anglika dałem znajomym z USA i UK nasze arkusze do zrobienia. Patrząc potem na klucz okazało się, że zrobili zadania zamknięte w 90-95%.. Co tu dużo mówić, pewnie sam na dwóję bym teraz napisał kartkówkę którą dzieci w podstawówce robią.. A dogadam po polsku się jak nikt inny (:
Klaidua jest dobrze, nie martw się tak (:
..oczywiście powyżej z podstawówką chodziło mi o kartkówkę z języka polskiego, z gramatyki nic chyba nie pamiętam (:
mmm.. a z jakich podrecznikow sie uczysz angielskiego?? Podejrzewam, ze problem tkwi w materialach, z ktorych sie uczysz.
Ev - aktualnie uczę się głównie sama, robię kursy online (SuperMemo, BLC4U), wkuwam słówka, oglądam filmy i czytam książki po angielsku - wydawało mi się, że taki kontakt z żywym językiem jest lepszy niż przerabianie ćwiczeń z podręcznika, no cóż, chyba muszę dodać również tą metodą nauki...
Jeśli planujesz robić jakiś certyfikat to faktycznie dodaj ćwiczenia gramatyczne i testy. Ja egzamin na B2 też napisałam na 3+:) Teraz subiektywnie swój angielski oceniam o niebo lepiej - do robienia testów dopiero się przymierzam, wiec ciężko powiedzieć, czy mam racje:)
Klaudia uczysz sie dobrze. Ja ogólnie nie lubie żadnych kursów online, lubie uczyć się z podręczników. Ale przeciez wszystko z czego się uczysz Cię uczy.
Filmy i czytanie też jest wskazane. Też uważam, że znasz język angielski lepiej od uzyskanego wyniku :)
Certyfikaty są specyficzne, nalezy sie pod nie uczyc, a nie po prostu uczyc. Najlepiej wtedy po prostu uczyć się pod sam egzamin korzystając z jakiegoś podręcznika przygotowującego do danego poziomu, bo tam jest wszystko wyszczególnione wg. specyfiki danego certyfikatu.
( polecam do nauki w ogole serię autora L.G. Alexander- to byla wspaniala i przezabawna seria, ale obecnie trudno dostepna, kiedys widzialam to jeszcze w empikach, a do gramatyki - A Practical English Grammar - A.J. Thomson i A.V. Martinet) Świetne są . Tam wszystko jest jasno i stopniowo wyłożone. Doprowadzając do na prawdę wysokiego poziomu. Po tej podręcznikowej kombinacji, przerobić jakiś podręcznik przygotowujacy do "proficiency" i powinnaś elegancko zdać ten poziom :P
Prześlij komentarz