Wierzycie w pecha? Bo ja nie. Wiem, że to podświadomość, że samospełniające się proroctwa, że sama sobie to w wmawiam i powinnam z tym walczyć - no ale kurcze, ten pech mnie po prostu prześladuje i NIC się nie da z tym zrobić!
A o co chodzi konkretnie? Oczywiście o uczelnię. W zeszłym roku, kiedy właściwie na niczym mi nie zależało, chciałam po prostu zaliczać konkretne przedmioty nie oglądając się na średnią, to jakoś wszystko samo szło - a to dostałam akurat najłatwiejsze pytania, a to starsze roczniki coś podpowiedziały odnośnie egzaminu, a to udało się zdać jakąś zerówkę przy minimalnym wkładzie własnym - po prostu miałam szczęście. I teraz nagle, kiedy zaczęło mi zależeć, kiedy założyłam sobie, że chcę mieć wyższą średnią (post z zakładem: KLIK ),to wszystko idzie nie po mojej myśli.
I to nie jest tak, że mam zbyt wysokie oczekiwania, że coś sobie wmawiam, że się nie uczę i oczekuję nie wiadomo czego - po prostu jeśli na 10 zagadnień 8 umiem świetnie, a 2 średnio - to z tych dwóch dostaję właśnie najbardziej szczegółowe pytania; jeśli mamy podział na grupy, to ta druga ma zadania, które są wprost dla mnie - a ja dostaję takie że ani be, ani me...
Staram się z tym walczyć, staram się nie użalać, uczę się dwa razy tyle co w tamtym semestrze i wierzę, ze dobra passa powróci... bo to kiedyś wraca, prawda???
3 komentarze:
Oj, ja w zeszłym semestrze miałam taki tydzień pecha - zaraz przed sesją, w czasie zaliczeń ćwiczeń. Dosłownie nic nie zaliczałam (a uczyłam się jak szalona!), a do tego codziennie dochodziły jakieś nowe problemy pozauczelniane(na sam koniec umarł mój wujek..)...
No ale tak, pech się wyczerpał i od tej pory nie miałam takie cyklu złych zdarzeń:)
Liczę na to, że mój też się w końcu wyczerpie;d
będzie dobrze, zobaczysz!
Prześlij komentarz