Kiedy mówię nowo poznanym osobom, że mieszkam w akademiku, zazwyczaj wpatrują się we mnie z niedowierzaniem. No tak, w końcu istnieje tak wiele stereotypów dotyczących domów studenckich, że trudno się dziwić... A jak w rzeczywistości wygląda przeciętne życie przeciętnego studenta w przeciętnym akademiku?
Przeciętnie. Nie ma codziennych imprez, chlania hektolitrów bimbru, orgii seksualnych, nikt nie wyskakuje z czwartego piętra po pijanemu, szczury są tylko hodowlane (oczywiście w klatkach) a kuchnie i łazienki naprawdę są w stanie umożliwiającym korzystanie z nich.
Oczywiście trochę przekoloryzowuję, jednak naprawdę spotykałam się z takimi opiniami - zwłaszcza od osób, które do akademika przyjeżdżały tylko na imprezy, a tak naprawdę nie miały bladego pojęcia o normalnym życiu tutaj.
Czym więc dzień w akademiku różni się od dnia spędzanego w domu? Można prozaicznie stwierdzić - Korytarzem. Tajemniczym miejscem spotkań, imprez, zwierzeń, czy choćby wspólnym nudzeniem się. Pozytywnym aspektem jest to, że możemy wyjść o 8 rano w szlafroku, bez makijażu, z tragiczną fryzurą i nikt się nie dziwi - toż to normalny widok, nawet nasi koledzy się już przyzwyczaili;) Często jemy wspólne śniadanie, wychodzimy na fajkę (nieważne, czy się pali, czy nie!), jednak zazwyczaj spotykamy się wieczorem. Co robimy? Jeśli jest czwartek - impreza (nie będę opisywać szczegółów;)), jeśli to środek tygodnia, to gramy w kręgle z butelek po piwie, gramy w Akinatora, rozmawiamy przy piwku o Kasi Cichopek albo twórczości Paulo Coelho, gotujemy kisiel czy narzekamy na sprzątaczki.Czasem irytująca bywa nieprzywidywalność sąsiadów - nieraz człowiek zaplanuje sobie wieczór, naukę języka, czytanie, jakiś film, a tu nagle wpada do pokoju 5 osób i wyciągają go "na chwilkę". Innym razem przez trzy czy cztery dni nie da się nigdzie spotkać żywego ducha, taka cisza przed burzą...;)
Siłą rzeczy nawiązuje się silne więzi emocjonalne, choć zapewne zależy to od ekipy, która mieszka wokół ciebie. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na ludzi, którzy wiedzą, kiedy można konkretnie "zabalować", a kiedy trzeba odpuścić i siąść do książek - niestety znam wiele osób, które nie potrafią dokonać tego rozróżnienia i spędzają swoją szóstą, siódmą wiosnę w akademiku...
Hmmm, zaczynając pisać tego posta chciałam obalić kilka stereotypów i przedstawić plusy życia w akademiku (zazwyczaj nie dostrzegane przez ogół społeczeństwa), ale w jednym poście to jednak niemożliwe... no cóż, może jeszcze kiedyś coś o tym napiszę, póki co - zmykam na korytarz;)
8 komentarze:
No to faktycznie pewnie niektórych zachęciłaś do mieszkania w akademiku :) Ja to generalnie słyszałam narzekania tylko na pokoje ;]
Akademik, akademikowi nie równy. Są akademiki o lepszym standardzie, w których imprezy są głównie weekendami, i w takim można spokojnie pozimować parę lat. Ale są i takie, gdzie tynk sypie się z sufitu, w zimę w pokoju hula wiatr przez nieszczelne okna, w lato walczy się z koloniami karaluchów, a imprezy są na porządku dziennym i ciężko się jednak w takich warunkach uczyć (i mieszkać!). Bywam i w takich, i w takich, i choć to na pewno fajne doświadczenie, myślę, że i tak lepszym rozwiązaniem jest mieszkanie w mieszkaniu;)
Ja też mieszkam w akademiku i mam takie same doświadczenia jak Ty. Ludzie robia zazwyczaj wielkie oczy kiedy zdradzam miejsce zamieszkania i od razu pytają o imprezy i chlanie ( w domyśle o ćpanie i przygodny sex). Ja to już się śmiać z tego zaczęłam:)Tak naprawdę akademik to taki mój drugi dom, czumję sie tam swobodnie i bezpiecznie. Imprezy są, ale mieszkam na w miarę spokojnym korytarzu. Poza tym, na siłe mi nikt pić i imprezować nie karze. Robię to kiedy mam czas i ochotę. Na codzień to jest normalnie, nauka, spanie, wspólne gotowanie, rozmowy na korytarzu itd. Osobiście nigdy bym nie zamieniła lat spędzonych w akademiku na cokolwiek innego.
Pewnie ile ludzi tyle opinii;) A niestety najgorszą opinię akademikom robią ludzie, którzy nigdy w nich nie mieszkali, a byli tylko na imprezach...
Ale mimo o i tak cieszę się, że mieszkam tu gdzie mieszkam;)
Mnie akademik zawsze kojarzył się z takimi dłuuugimi koloniami.:) Wspólne mieszkanie a co za tym idzie wspólne sprzątanie, gotowanie, od czasu do czasu zabawa, no i dochodzi jeszcze do tego wspólna nauka (już trochę mniej kolonijna). Na pewno ma to swoje plusy - zawiązują się nowe znajomości, tworzą się więzi, czasem jest weselej, można nauczyć się żyć z innymi ludźmi. Jako osoba, która nigdy w akademiku nie mieszkała, z perspektywy czasu myślę sobie, że może przydałoby mi się coś takiego. Może gdybym kiedyś mieszkała w akademiku, miałabym więcej znajomych... Z drugiej strony, obawiam się, że jeżeli ktoś jest nieśmiały, to nawet akademik mu nie pomoże.
moja mama 23 lata temu mieszkała w akademiku i opowiadała mi dokładnie to, co Ty, więc nie miałam nigdy wizji akademika rodem z horroru :) wiadomo, mieszkać z innymi ludzmi nie jest łatwo, ale tak samo może być jak w x osób się wynajmie mieszkanie. Ja bym chyba nie potrafiła - jestem ciężka w kontaktach międzyludzkich xD
Ja mieszkałam rok i cieszę się, że tylko tyle.
Zwyciężyła potrzeba samotności kiedy się chce, własnego kąta, w którym nikt nie grzebie, braku kontroli (późne powroty z pracy contra portierki i niezadowolone współlokatorki) i intymności kiedy się chce :)
Nie obrażając nikogo... Myślę, że taka zmiana akademika na mieszkanie to jednak postęp i krok ku większej samodzielności.
Mnie nie do końca dobrze kojarzy się mieszkanie w akademiku.. Miałam fatalne towarzystwo. Ale podobno nie jest się prawdziwym studentem, jeśli się chociaż przez chwilę nie mieszka w akademiku ;)
Prześlij komentarz