środa, 11 maja 2011 | By: http://klaudiablog.pl

O wadze średniej ocen i co z tego wynika

          Do napisania tego postu skłoniły mnie znowu porównania z innymi, a raczej porównanie średniej innych do mojej. Jeszcze w gimnazjum oceny były dla mnie dość ważne - nie wyobrażałam sobie, jak można mieć świadectwo bez czerwonego paska. Już w liceum życie zweryfikowało moje poglądy i doszłam do wniosku, że lepiej się przyłożyć do przedmiotów, które będę zdawała na maturze, niż uczyć się fizyki i chemii, do których zbytnią miłością nigdy nie pałałam. Mimo to ukończyłam szkołę średnią z ocenami na w miarę dobrym poziomie i... zaczęło się.
          Studia. Na dodatek kierunek uznawany za dość łatwy, gdzie, jak mogłoby się wydawać, zdobywanie samych piątek jest tylko formalnością. Ale tutaj pojawiają się schody, a mianowicie - po co to komu?
          Oczywiście pierwszym argumentem, który zawsze pada w tego rozważaniach, jest stypendium naukowe. Dla kilku najlepszych studentów z całego roku, jakieś 200 zł za średnią 4,8. Warto? Jeśli ktoś i tak ma wysoką średnią, to zawalczenie o kilka lepszych ocen jest dobrą inwestycją, jednak jeśli ktoś uzyskuje zazwyczaj przeciętne, aczkolwiek zadowalające go wyniki - czy warto się szarpać i zarywać noce, żeby zamiast 4,5 dostać 5? Pewnie niektóre osoby stwierdzą, że warto - dla mnie jednak pieniądze nie są dostateczną motywacją.
          Kolejnym argumentem, który przychodzi mi do głowy, jest presja społeczna. Czy na Waszych kierunkach, uczelniach też tak jest, że ludzie porównują się z innymi, komentują oceny i na tej podstawie budują swoją samoocenę? Oczywiście nie wszyscy, jednak znam grupę ludzi, dla których średnia jest wyznacznikiem być 'hot or not'. Zazwyczaj staram się nie uczestniczyć w takich rozmowach i unikam publicznego omawiania moich ocen (oraz narzekania jaki to wykładowca jest niesprawiedliwy, bo tu dwa punkty odjął w zadaniu a Kowalskiemu to odjął jeden, albo że pytanie na egzaminie było inne niż podane wcześniej zagadnienie i jak tu się można było odpowiednio przygotować). Brrrrr.
          I ostatnim, który chyba najmocniej do mnie przemawia, jest osobiste poczucie satysfakcji z osiąganych wyników. Wiem, na ile mnie stać i że pewnie mogłabym mieć wyższą średnią, gdybym poświęciła uczelni więcej czasu. Jednak wolę dostać 4 zamiast 5 i mieć więcej czasu na naukę języków czy przeczytać interesującą mnie lekturę zamiast piątą pozycję ze spisu podręczników do danego przedmiotu. Nie uważam, żeby wysoka średnia była mi potrzebna do szczęścia, a w życiu zawodowym z pewnością niezbyt się przyda. 
          Jednak w poprzednim semestrze zauważyłam, że i tak trochę za bardzo sobie odpuściłam i moja średnia (pomimo tego, że nie była jakoś rażąco niska) niezbyt mnie zadowalała. Dlatego teraz postanowiłam wymyślić jakiś system motywujący, i oto co postanowiłam: jeżeli moja średnia w tym semestrze będzie najwyższa z tych, które do tej pory osiągałam na studiach, przeznaczę pięćset złotych z oszczędności 'na czarną godzinę' na zakupy (ciuchy, kosmetyki, buty - czyli to, co tygryski lubią najbardziej;d). Wydaje mi się, że nie jest to zakład bardzo zobowiązujący, a z drugiej strony zakupowe szaleństwo kusi... 
          No, to do roboty, sesja nadciąga i trzeba wyjść z niej zwycięsko;d

2 komentarze:

Pozytywka pisze...

Myślę, że to bardzo dobra motywacja. Zwłaszcza, że w sklepach tyle ślicznych rzeczy teraz. Piękne wakacyjne ciuszki i akcesoria baaardzo kuszą. :) Będę trzymała za Ciebie kciuki ;)
A co do tych ocen, to u mnie może nie były one wprost komentowane ale czasami dało się zauważyć pewne aluzje czy inne złośliwe komentarze pewnych osób wypowiadane w kierunku tych, którzy swoją średnią się totalnie nie przejmowali lub wypowiadane za ich plecami.
O ile na pierwszym roku mojej grupie zdarzało się od czasu do czasu razem imprezować i nie było widać podziałów, to w kolejnych latach mocno się to zmieniło. Grupa się podzieliła i część z osób pozostała bardziej imprezowa i ich oceny pozostały na tym samym poziomie, a druga część się trochę odseparowała od tamtych i ich oceny poszły znacząco w górę, przy czym jednocześnie wyczuwało się ich niechęć do tych imprezowych (no może nie wszystkich, ale kilku osób). Mimo wszystko moja grupa pod tym względem była jeszcze w miarę. W innej można było odczuć znacznie większą rywalizację przejawiającą się np. tym, że taka grupa uzgadniała termin zerówki z panią doktor (z którą jako jedyna miała ćwiczenia, a reszta roku tylko wykład) na kilka dni przed tym terminem nie informując o tym fakcie reszty roku.

martika pisze...

Ja zawsze byłam takim "luzakiem" - nie przejmowałam się średnią, ważne było, żeby tylko zaliczyć.. No i teraz jednak trochę tego żałuję, bo na etapie szukania stażu, czy pracy po studiach dobra średnia jest sporym atutem...;P

Prześlij komentarz