Wielkanocne lenistwo dobiegło końca i powrót do rzeczywistości okazał się dość brutalny. Ponieważ prawdopodobnie już na początku czerwca odbędą się pierwsze obrony prac licencjackich, nagle wszyscy prowadzący i wykładowcy zorientowali się, że zostało nam mało czasu w naszej alma mater. Dlatego w ciągu tygodnia zapowiedziano mi kilka kolokwiów, muszę napisać dwie prace zaliczeniowe, zrobić kilka prezentacji, ustalono nam też terminy egzaminów (na sam środek Juwenaliów, o zgrozo!).
Mój kierunek (albo raczej podejście moich prowadzących) nie jest zbyt wymagający w ciągu trwania roku akademickiego i dopiero kiedy trzeba zaliczyć wszystko na raz okazuje się, że może to być nieco ponad sił rozleniwionych studentów. Ale nie ma się co użalać nad sobą ani poddawać, trzeba zrobić harmonogram, wziąć się do pracy i jakoś przetrwać. Jeśli dobrze pójdzie (a oczywiście pójdzie, bo czemu by nie) już za dwa miesiące będę miała w kieszeni tytuł licencjata i perspektywę trzech miesięcy błogiego lenistwa przed sobą. Byle teraz tylko jakoś przetrwać!
P.S. Przez najbliższe kilka tygodni nauka języków, czytanie i wszelka inna działalność zapewne pójdą w odstawkę, chociaż już tak dobrze mi szło, ale cóż, trzeba mieć jakieś priorytety...
3 komentarze:
zaczyna się gorący okres na studiach... u mnie szykuje się to samo, sama nie wiem kiedy znajdę czas na naukę, ale nie mam zamiaru odkładać języków z tego powodu :) Powodzenia na sesji :)
No to powodzenia!:)
Co, sesje, to już?! Weź mnie nawet nie strasz :).
Ja jeszcze żyję w błogiej nieświadomości odnośnie terminów egzaminów i kolokwiów, ale wiem, że po weekendzie majowym się zacznie. A ja o egzaminie licencjackim nawet jeszcze nie zaczęłam myśleć.
Prześlij komentarz